Strona główna > >

Tabor

Tábor

Osiem kilometrów na północ od Jiczyna, a trzy kilometry od Lomnic nad Popelką odwiedzający Czeski Raj pielgrzymi, wędrowcy i turyści ujrzą zbudowane z melafirów wzgórze, które kiedyś nazywano Chlumem, dziś zaś Taborem. Jeśli wdrapiemy się na jego szczyt, i jeszcze wyżej – na wieżę widokową, w nagrodę otrzymamy wspaniały widok.

Już w czasie wojen husyckich ludzie chodzili na górę Tabor, żeby pomodlić się i oczyścić swoją duszę z grzechów małych i dużych. Górę odwiedził też Arnoszt z Pardubic, arcybiskup praski z czasów Karola IV. Na pamiątkę zostawił tu krzyż, który ponoć dotąd wisi w tutejszym kościele p.w. Przemienienia Pańskiego. W okolicy zaczęto opowiadać, że na samym szczycie Tabora dzieją się cuda. 

Pewnego razu na główny plac Chlumu przybiegła wdowa po starym szewcu i krzyczała tak głośno, że zbiegli się wszyscy sąsiedzi: „Cud na górze Tabor! Cud! W nocy wyruszyłam zbierać zioła. I co zobaczyłam? Kolorowe światła na szczycie. A co usłyszałam? Dzwony, głęboki ton dzwonów spod ziemi!”

Ludzie uwierzyli. Wdowa nie była jedyną osobą, która słyszała dzwony i widziała czerwone, zielone i białe błyskawice bijące z nieba. Na górę Tabor zaczęli przybywać pątnicy z okolicy, żeby pokłonić się znakom od Boga.

W Chlumie, wiosce leżącej niedaleko Taboru, mieszkał ze swoimi rodzicami Wojta. Pracować mu się nie chciało. Od rana do wieczora tylko wałkonił się na piecu, a w lecie wylegiwał na miedzy. A mama z tatą w tym czasie w pocie czoła pracowali na polu, zajmowali się krową, owieczką, kurami i gęsiami.

Pewnego dnia jednak ojciec się rozgniewał: „Wojto, nie może być tak dalej. Wychowaliśmy cię dobrze, możesz z nas też brać przykład w pracy, a ty jesteś taki leniwy. Diabeł cię jakiś opętał? Jak wygnać go z twojego ciała?” Wojta przeciągnął się, zamrugał oczyma i dopiero potem zauważył, że ojciec coś do niego mówi.

„Do kościoła nie chodzisz, tylko ciągle śpisz. Jutro idzie pielgrzymka na górę Tabor, pójdziesz z nami. Może Bóg ci pomoże.” Syn zachmurzył się. Nie chciało mu się nigdzie iść. Wiedział jednak, że musi – gdyby nie poszedł z rodzicami, może nie daliby mu jedzenia, a co gorsza mogliby go w końcu wyrzucić z domu. Tabor to święte miejsce, a przed Bogiem, któremu jest poświęcone, nawet jemu, Wojcie nie uda się uciec.

Dlatego w niedzielę razem z rodzicami posłusznie wyruszył na szczyt. Ale ojciec przygotował dla niego małą próbę. Do koszyka, do którego mama zawsze zbierała po drodze maliny, włożył na dno ogromny, ciężki kamień i przykrył go chustką w kwiatki. Kiedy wyszli, powiedział Wojcie: „Chyba swojej matce nie każesz nieść tego kosza?”

Wojta nie chciał słuchać gadania, miał nadzieję, że kiedy pielgrzymka się skończy, będzie mógł znowu się położyć. Dlatego bez dyskusji wziął koszyk. Szedł powoli, nogi go bolały, ciężki kosz przekładał z jednej ręki do drugiej. Wreszcie znaleźli się na szczycie. Wojta odetchnął, w końcu mógł odpocząć. Nagle usłyszał dudniący dźwięk dzwonów. Poczuł, że dziwne ciepło rozlewa się po jego ciele, wlewa się w jego duszę. Dzwony skończyły bić. Wojta popatrzył na rodziców i obiecał: „Tato, mamo, od tej chwili będę wam pomagał.”

Ojciec rozradował się – taki cud! Wojta obiecuje, że się poprawi! „Chciałem pomęczyć cię trochę, kochany synu, i mój mały fortel opłacił się” – powiedział, wyciągając z koszyka kamień. „Kamień? – zdziwił się Wojta. – To on ciążył mi przez całą drogę?”

„Nie, to nie był kamień, ale twoje lenistwo, które niosłeś ze sobą na górę” – roześmiał się ojciec. Od tej chwili Wojta się zmienił. Pomagał, gdzie było trzeba, i często chodził słuchać tajemniczych dzwonów na górze Tabor. Nigdy nie zapominał o zabraniu ze sobą kamienia, który kładł potem na samym szczycie.

Inni pielgrzymi też wnosili na górę kamienie, żeby odpokutować za swoje grzechy. Idąc na górę, nie zapomnij o tym i ty. Pamiętaj też o Wojcie i jego mądrym ojcu. A w drodze powrotnej umyj twarz w źródełku Křížovky i pomyśl życzenie. Podobno źródełko ma cudowną moc!

Podgląd wydruku
Wytworzono 5.7.2009 15:39:55 | przeczytano 825x | zdarska
load